ZEWANGELIZOWAĆ SIEBIE
Lubię podróżować. Siadam sobie w nowym miejscu i obserwuję ludzi o nieznanych mi twarzach. Ja jestem anonimowa i oni także. Przesuwają się przede mną jeden po drugim, czasami parami lub grupami. Zastanawiam się wtedy, jacy oni są, jakie mają problemy, z jakich rodzin pochodzą. Czy dążą do dobra, czy też wcale nie przykładają do niego wagi? Czyje plany realizują? Spotkali już Boga, czy jeszcze na to spotkanie czekają? Staram się patrzeć na nich życzliwym okiem, bo przecież nic o nich nie wiem. Zakładam zatem, że jako Boże stworzenia mają w sobie Jego zamysł.
Każdy człowiek jest inny, niepowtarzalny. A więc porównywanie się z kimś nie ma żadnego sensu. Każda osoba jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, obdarzona specyficznymi cechami i talentami. Mogę podziwiać ich dokonania, zachwycać się osiągnięciami, doceniać i zachęcać do dalszego działania. Ale inni ludzie i ich styl życia to dla mnie tylko inspiracja. Ja sama również wyszłam z rąk Boga i jestem Jego dziełem. Odkrywam na dnie serca swoje najgłębsze pragnienia i wierzę, że w ten sposób odnajduję Boży zamysł względem mnie. To na mnie spoczywa odpowiedzialność za jego realizację.
Nie jestem samotną wyspą. Żyję wśród ludzi. Wpływamy na siebie wzajemnie. Moje nieodkryte talenty zubożają społeczeństwo. Mój brak działania także. Nie wydarza się dobro zaplanowane przez Boga, gdy nie chcę z Nim współpracować, nie spotykam się z Nim, nie rozmawiam. To od Jezusa czerpię wiedzę o sobie. Jestem stworzona na Jego obraz i podobieństwo. Gdy Go poznaję na kartach Ewangelii, zaczynam rozumieć siebie, dowiaduję się, co może mnie uszczęśliwić. Właśnie Jego mogę i powinnam naśladować, bo jestem do Niego podobna, należę do Bożej rodziny. Chcę, żeby było to widać. Pragnę swoim stylem życia świadczyć o mojej przynależności i pochodzeniu.
Ewangelizacja nie jest łatwym zadaniem. W krajach europejskich ludzie już słyszeli o Jezusie Chrystusie. Znają symbol krzyża. Niektórzy go zwalczają, inni ośmieszają, lekceważą. Ale najgorsza jest bardzo obecnie popularna postawa obojętności. Taka ani gorąca, ani zimna. Letniość, która jest niemiła Bogu. Oznacza trwanie w marazmie, braku deklaracji za czy przeciw. Z niej najtrudniej się nawrócić, bo niby wszystko dobrze, tradycyjne praktyki religijne niekiedy występują, zdecydowanego odcięcia od wiary nie ma, lecz zaufania do Boga także próżno szukać. Nie mówiąc o powierzeniu się Mu i przeżywaniu swojego życia w świadomości Jego miłującej obecności. Dzisiejsza Europa coraz bardziej staje się terenem misyjnym.
Jednak najpierw potrzeba zewangelizować siebie. To ja jestem tą osobą, na którą mam wpływ. Mogę kształtować swój charakter, zmieniać nawyki, bardziej kochać Boga, siebie i ludzi dookoła. U kresu życia będę przecież zdawać sprawę z miłości, z naśladowania Jezusa Chrystusa, z dawania świadectwa swojej wiary. To nie jest łatwe zadanie. O wiele łatwiej jest krytykować i narzekać, oskarżać i oceniać, ferować wyroki i uprawiać czarnowidztwo. Ale takie zachowanie nie doprowadzi ludzi do Jezusa, a w konsekwencji do zbawienia. Ludzie nie będą mnie słuchać, jeżeli będę mówić w taki sposób. Jedynie moja życzliwość, troska, zainteresowanie, współczucie, postawa zrozumienia, poświęcenie swojego czasu i uwagi mogą przynieść dobre owoce. Jedynie miłość przyciąga. Liczy się świadectwo mojego życia, a nie moje strofujące slogany. Słowa pouczają, ale przykłady pociągają.
1 comment found